Do kitu ten przepis Bożeny Dykiel dotyczący octu jabłkowego. Po 4 tygodniach, miałam dołożyć obierzyny, a tu patrzę (było pod przykryciem, że niby ma być trzymane w cieniu), a tu na wierzchu taki zielony grzyb z małymi białymi naroślami wyglądającymi jak kiełki. Wywaliłam wszystko i zaczęłam szukać w internecie nowego przepisu i okazuje się, że po pierwsze trzeba dodać cukier, a po drugie po 4 tygodniach się zlewa, a nie coś dokłada. Nastawiłam nowy - tym razem trzymam na wierzchu i obserwuję, czy się znowu nic nie zalęgnie typu grzybowego.
Ten ocet z jabłek to prawdziwe wyzwanie. Drugi też mi się zepsuł, tzn
na wierzchu był taki biały grzyb (po ok. 5 dniach). Nastawiłam nowy,
tym razem doczytałam się, że trzeba robić z samych obierzyn i zlać po 2
tygodniach.
Co z tego skoro znów mam białą pleśń jak się robi na ogórkach kiszonych...
Ktoś radzi, żeby mieszać na początku - to się nie zrobi pleśń. Jeszcze tego nie próbowałam...
Ktoś
inny pisze, że ten przepis to jabcol, a nie ocet jabłkowy i każe
wyciskać sok z jabłek przemielonych w maszynce do mięsa i wyduszać
przez materiał sok, odstawić i po 4 tygodniach ma być tzw 'matka'.
Rozumiem, że to coś jakby drożdże winne, tylko w tym wypadku to będą
octowe.
Po 3 'nastawach' zdecydowałam się zostawić ocet z pleśnią i
po 2 tyg. ściągnąć to co na spodzie przy pomocy rurki. Jak wyjdzie ocet
- to dobrze, a jak nie - to będę próbować dalej, ale jeszcze inaczej.
Poniżej zdjęcie: pleśń na moim 'jabcolu'.
Mam jednak dobre wieści dla wszystkich fanów robienia octu jabłkowego. Tzn ten przepis, żeby robić z obierzyn (z dodatkiem np 2 łyżek cukru do takiego słoika jak mój) i po dwóch tygodniach ściągać to co jest na dnie przy pomocy rurki - sprawdza się.
Ostatecznie wychodzi bardzo delikatny i wyśmienity ocet do galaretki wieprzowej.
W następnym roku, ku mojemu zdumieniu po nastawieniu octu jabłkowego i
spodziewanego widoku pleśni na wierzchu spotkało mnie rozczarowanie w
postaci:
- braku pleśni.
Ocet jest czysty, klarowny, nawet łupiny z niego po wyrzuceniu są jakby nadal świeże.
Nie wiem dlaczego, czy dlatego, że dolałam przy nastawie starego octu z
zeszłego roku, czy też dlatego, że zrobiłam go z bardzo kwaśnych, wręcz
niedojrzałych jabłek antonówki.
Nastawiłam teraz kolejny tzn z obierzyn papierówki i zobaczę po 2 tyg. czy będzie
pleśń, czy nie.
Ten ocet jabłkowy zaczęłam również stosować do wielu innych potraw.
Zakwaszam nim barszczyk czerwony, dodaję do sałatek. Jest bardzo
delikatny w swojej kwasocie i przez to ciekawszy w smaku.
Oto mój tegoroczny ocet.
Dodaję zdjęcia moich małych osiągnięć:
1. różowe pelargonie w pojemniku przed wejściem
2. cynie w doniczce na tarasie
3. nowy ogródek przydomowy
4. stary ogródek - odsłona 'pełnia lata'
poniedziałek, 28 lipca 2014
niedziela, 6 lipca 2014
Zarybianie stawu
Zarybianie stawu
Marzyłam, żeby w naszym stawie pływały rybki. Kiedyś pływały, ale pewnej zimy cały staw zamarzł i na wiosnę wypłynęły wszystkie martwe do góry brzuchami. Potem były bardzo suche lata i staw w okresie letnim w zasadzie wysychał. Następnie nastały mokre lata, ale nie wierzyliśmy, żeby to długo trwało - do tego roku. W tym roku, mimo, że lato nie jest zbyt mokre, to w naszym stawie cały czas jest trochę wody.
Pomyślałam o rybkach, tym bardziej że usłyszałam o nowej metodzie przetrzymującej rybki przez zimę tzn o małej pompce, która nie pozwala zamarznąć wodzie w jednym miejscu. Dzięki temu urządzeniu rybki mają cały czas czym oddychać.
No, ale skąd wziąć rybki?
W okolicy miałam dwóch kandydatów. Jeden to staw, który powstał podczas budowy drogi i na początku był bardzo malowniczy, aż do czasu, kiedy ludzie zaczęli tam wrzucać co popadnie...
A drugi to kanałek, głęboki do kolan (ale podczas mokrego lata potrafił się rozlać i mieć 3 metry głębokości). Pamiętam go z dzieciństwa, że fajnie się w nim pływało na brzuchu. Potem to się zmieniło tzn znów ludzie zaczęli wrzucać do niego co popadnie... Jednak po tych powodziach wszystko z siebie wyrzucił, chyba do Wisły, a dalej do Bałtyku... Duża woda zabrała wszystkie śmieci.
Poszliśmy z mężem na ryby...
Wzięliśmy podbierak (własnej produkcji z drutu i firanki), oraz wiadro na ryby.
Złapaliśmy 5 cierników, albo okonków - nie wiemy. Nawet nie wiedziałam, że ryby trzymają się uparcie jednego miejsca, a właśnie tak to wyglądało.
Łowienie polegało na tym, że mój mąż szedł z jednej strony kanałku, a ja z drugiej. Rybki były po środku, w końcu dystans tak się zmniejszał, że ja je rękami naganiałam do podbieraka, a mąż je 'wyrywał'.
Fajna zabawa - naprawdę.
A nasz pies przy okazji też się dobrze bawił - nie wiedział tylko dlaczego go wypraszamy z wody!
Na zdjęciu moment 'zarybiania' czyli chlust rybki do stawu!
A tak wyglądały przed wpuszczeniem ich do stawu:
Ale nie wiemy co to za rybki.
To kiełbie - w końcu doszliśmy co to za drobiazgi z centkami.
Marzyłam, żeby w naszym stawie pływały rybki. Kiedyś pływały, ale pewnej zimy cały staw zamarzł i na wiosnę wypłynęły wszystkie martwe do góry brzuchami. Potem były bardzo suche lata i staw w okresie letnim w zasadzie wysychał. Następnie nastały mokre lata, ale nie wierzyliśmy, żeby to długo trwało - do tego roku. W tym roku, mimo, że lato nie jest zbyt mokre, to w naszym stawie cały czas jest trochę wody.
Pomyślałam o rybkach, tym bardziej że usłyszałam o nowej metodzie przetrzymującej rybki przez zimę tzn o małej pompce, która nie pozwala zamarznąć wodzie w jednym miejscu. Dzięki temu urządzeniu rybki mają cały czas czym oddychać.
No, ale skąd wziąć rybki?
W okolicy miałam dwóch kandydatów. Jeden to staw, który powstał podczas budowy drogi i na początku był bardzo malowniczy, aż do czasu, kiedy ludzie zaczęli tam wrzucać co popadnie...
A drugi to kanałek, głęboki do kolan (ale podczas mokrego lata potrafił się rozlać i mieć 3 metry głębokości). Pamiętam go z dzieciństwa, że fajnie się w nim pływało na brzuchu. Potem to się zmieniło tzn znów ludzie zaczęli wrzucać do niego co popadnie... Jednak po tych powodziach wszystko z siebie wyrzucił, chyba do Wisły, a dalej do Bałtyku... Duża woda zabrała wszystkie śmieci.
Poszliśmy z mężem na ryby...
Wzięliśmy podbierak (własnej produkcji z drutu i firanki), oraz wiadro na ryby.
Złapaliśmy 5 cierników, albo okonków - nie wiemy. Nawet nie wiedziałam, że ryby trzymają się uparcie jednego miejsca, a właśnie tak to wyglądało.
Łowienie polegało na tym, że mój mąż szedł z jednej strony kanałku, a ja z drugiej. Rybki były po środku, w końcu dystans tak się zmniejszał, że ja je rękami naganiałam do podbieraka, a mąż je 'wyrywał'.
Fajna zabawa - naprawdę.
A nasz pies przy okazji też się dobrze bawił - nie wiedział tylko dlaczego go wypraszamy z wody!
Na zdjęciu moment 'zarybiania' czyli chlust rybki do stawu!
A tak wyglądały przed wpuszczeniem ich do stawu:
Ale nie wiemy co to za rybki.
To kiełbie - w końcu doszliśmy co to za drobiazgi z centkami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Ostatnio
Niesamowite
Ale Bohmowi udało się znaleźć wyjaśnienie. Według niego cząstki elementarne oddziałują na dowolną odległość nie dlatego, że wymieniają mię...