Parę chłodnych nocy i wszystkie dalie, kanny wyglądały jak poparzone i trzeba je było usunąć. Bulwy wykopywałam 2 dni. Sama się zastanawiałam ile ja tego nasadziłam? No, ale nic - już po robocie. Zabezpieczone bulwy i kłącza będą zimować w kotłowni.
Jesień ma swoje kolory. Oto parę z nich.
Krzew ognika, nazywam go ogniokrzew - lepsza nazwa, prawda? Po zimie muszę przycinać przemarznięte gałęzie. Łaskawca nigdy nie wygląda jak te ogniki w Warszawie, które rosną po lewej stronie jak się przejeżdża mostem w stronę starówki. Tamte są tak gęste, że aż uginają się od jagód. No ale w Warszawie jest o 3 stopnie zawsze więcej niż u mnie - na Wojtkach.
Aster zwany przez niektórych inaczej - marcinkami.
W tej doniczce zawsze rosły pelargonie, ale w tym roku zmieniłam ten zwyczaj i posadziłam wszystkiego po trochu.
Nazwy tego krzewu nie znam, ale ma czarne owoce i liście przebarwiają mu się na jesieni na czerwono.
Owoce zdaje się, że są trujące, bo ptaki nigdy nie chcą ich jeść, choć inne jagody (np te z ogników) wsuwają, aż im się 'pióra trzęsą'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz