Wyposażeni we wskazówki co do szlaków od jednej koleżanki, w mapę od drugiej ruszyliśmy w stronę południowo wschodniej części Polski.
Podróż trwała 8 godzin i nie obeszło się bez przygód:
- mandacik wielkości 300 zł za przekroczenie podwójnej ciągłej
- zły namiar nawigacji na miejscowość docelową.
Wylądowaliśmy o 23.05 w Kalnicy, która okazała się Kalnicą niewłaściwą i co gorsza nawigacja nie chciała nam pokazać innej Kalnicy. Moje wyjście na zewnątrz samochodu i próby dobicia się do jakiegoś domu z trzech, które tam zauważyliśmy spełzły na niczym. Nikt nie wyszedł, nikt nie otworzył. Kalnica wyglądała na biedną zapomnianą przez świat wioskę. Nagle zobaczyłam nadjeżdżający samochód. Zamachałam i zatrzymał się, zapytałam o Kalnicę i okazało się, że oni szukają numeru 25, a my 35, a tu wychodzi, że w tej Kalnicy takich numerów nie ma. Telefon do mojej gospodyni wniósł tylko informację, że są 2 Kalnice i prawdopodobnie wylądowaliśmy w innej.
Na dodatek nasz telefon stracił zasięg.
Tamci z drugiego samochodu szukający Kalnicy 25 pojechali dalej. Po pewnym czasie doszliśmy do wniosku, że i nam nie pozostaje nic innego jak jechać przed siebie. Może przynajmniej będzie jakiś zasięg?
Udało się o 24.00 wylądowaliśmy pod właściwym adresem. I tu niespodzianka. Gospodyni już na nas nie czekała. Czekał na nas jakiś młody człowiek z informacją, że obiecana nam 2-ka z łożem małżeńskim jest już zajęta i możemy spać w pokoju 7 osobowym z innymi, ewentualnie z 5-cio osobowym sami. Wybraliśmy tę drugą opcję.
Cała agroturystyka "u Oli" to w ogóle cud nad cudami. Długo by pisać. Niektórym osobom z zasadami może to nie odpowiadać, ale my jesteśmy otwarci na świat i ludzi i podobał nam się klimat zupełnego luzu, pełnej akceptacji i serdeczności. Poniżej wejście do chaty Oli.
Mimo, że obiecana dwójka z łożem małżeńskim przypadła innej parze (tłumaczenie było, że oni są młodzi i muszą się rozmnażać), to zostaliśmy w naszej piątce z obietnicą, że nikogo nam gospodyni nie dokwateruje.
W sumie przeszliśmy:
Od Kalnicy na szczyt Smerka, dalej Połoniną Wetlińską do Brzegów Górnych.
Drugiego dnia od Brzegów Górnych przez Połoninę Caryńską do Ustrzyk Górnych.
Trzeciego dnia zrobiliśmy objazd samochodem, bo padało i byliśmy w Polańczyku (punkt widokowy na Zalew Soliński i zaporę), Zaporę Solińską, Lesko (zamek, synagogę), Sanok (muzeum z pracami Zdzisława Beksińskiego), Cisną z knajpą Siekierezada.
Czwartego dnia z Ustrzyk Górnych na Tarnicę i zejście do Wołosowatego. Szliśmy w chmurze i wypogodziło się jak zeszliśmy na dół...
Piątego jechaliśmy z Kalnicy do Krakowa i po drodze odwiedziliśmy zamek w Nowym Wiśniczu.
W sumie doszliśmy do wniosku, że zabrakło nam tak ze 3 dni. Nabraliśmy trochę kondycji i wchodzenie na góry nie było już tak ciężkie. Niemniej jednak musiałam co jakiś czas krzyczeć 'odpoczynek'!
Na zakończenie ucałowałam orzełka na bramie wjazdowej Oli.
Z żarcia w restauracjach polecam naleśniki z jagodami w Chacie Wędrowca w Wetlinie (naleśniki z jagodami) i dania u Pawła nie bardzo świętego w Smerku (sałatka z boczkiem i piersią indyka, śledziki, pierogi ruskie). Poniżej wejście do restauracji Pawła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz