wtorek, 11 października 2016

Jaskinia Mylna

Rozpoczęło się od tego, że odsłuchałam audiobooka Kasi Grocholi pt "Zielone Drzwi". Jest to powieść autobiograficzna, czytana przez samą autorkę. Opisując zdarzenia z młodości p. Kasia wspomniała jak zwiedzała z koleżanką jaskinię Mylną i jakiego stracha się najadła, kiedy będąc sama w ciemnościach COŚ usłyszała. Zaciekawiła mnie ta jaskinia i postanowiłam ją zwiedzić.
Nazwę ma od 'mylenia', albowiem można w niej pomylić drogę i wyjść do punktu z którego się wyszło.
Przed wyjazdem wydrukowałam sobie wszystkie informacje, jak wygląda, jak się w niej poruszać itd.
Dodam, że jaskinie Mylną można zwiedzać tylko z własnym źródłem światła i tylko w sezonie letnim (do końca października)
Przyjechaliśmy z mężem do Szeligówki i na piechotę udaliśmy się do Doliny Kościeliskiej skąd jest wejście do jaskini.
Idzie się dosyć długo doliną, po drodze mijając szlak nad Reglami, jaskinię Mroźną i coś tam jeszcze.
W końcu pokazała się strzałka z kierunkiem do "Jaskini Mylnej" z ostrym podejściem do góry. Było na tyle ostre, że zamocowano łańcuchy, żeby można się było ich uchwycić i podciągnąć. Ponieważ przed nami w odległości jakichś 20 m słyszałam ludzkie głosy, pomyślałam, że skoro oni tam weszli, to ja też. I tak zaczęła się nasza wspinaczka na górę. Później jednak droga się rozdzieliła i 2 chłopaków poszło jeszcze wyżej, a my z mężem drogą niższą i bardziej płaską do jaskini. Wkrótce ukazała się nam dziura w skale i pomyślałam: to chyba Mylna. Ale nie było tam wcale informacji co to jest i doszliśmy do wniosku, że to jaskinia Obłazkowa i trzeba iść dalej. Po ok. 50 m pokazała nam się kolejna dziura z informacją, że to jaskinia Mylna i przejście jest tylko w jedną stronę (czytaj: bez zawrotki). Nie wyglądała źle ta dziura, w oddali było widać światło.













Zdjęcie zrobione przed wejściem do Jaskini



Weszliśmy więc odważnie i doszliśmy do kolejnej groty, do której już nie było dojścia z zewnątrz góry, tylko właśnie od środka. Zobaczyliśmy czerwoną strzałkę i poszliśmy tak jak pokazywała. Trzeba było się schylać i na dole były kałuże, dlatego stawialiśmy nogi na sterczących kamieniach. Po chwili wyszliśmy do punktu wejścia (zatoczyliśmy koło) i trochę zgłupieliśmy. Gdzie ta jaskinia prowadzi? Mój mąż zaczął nerwowo czytać jeszcze raz wszystkie informacje i stwierdził, że on nic nie rozumie i czy ja na pewno jestem pewna, że chcę tę jaskinię zwiedzić. Kiedy zauważyłam, że muszę sama rozwiązać problem trafienia GDZIEŚ - ruszyłam pierwsza. Znów się schyliliśmy i znów zaczęliśmy zataczać koło, z tym, że uważnie studiowałam ściany boczne. I wtedy zauważyłam po lewej stronie dziurę, do której trzeba się było wgramolić na czworakach (dodam, że nie było żadnej strzałki). Odważnie weszłam, powtarzając sobie w duchu, że skoro inni weszli to ja też dam radę. Po bardzo niskim wejściu korytarz trochę się podnosił, tak że mogłam iść bardzo schylona w zasadzie zgięta w pół. Potem znów było trochę niżej, a potem nagle sufit podniósł się wysoko i weszliśmy do jakiejś ciemnej groty gdzie nie było wiadomo, w którym kierunku iść dalej, a można było wybrać 3: na lewo, na prawo i na wprost. Na wprost był bardzo wąski przesmyk z nachyloną skałą, ten po prawej nie wiadomo co, a po lewej zauważyłam czerwony trójkącik. Pomyślałam, że ktoś zamiast strzałki narysował trójkącik i to tam trzeba iść. Znów wąski korytarz i woda pod nogami, ale skończył się, pokazała się grota i czerwona strzałka w przeciwną stronę! Wpadłam w panikę. Teraz już na zawsze zostaniemy w tych ciemnych niskich korytarzach z wodą, bo właśnie zaczęliśmy kluczyć! Ale mój przytomny mąż powiedział, że to pewnie te groty o których czytał, że są ślepe. Postanowiliśmy to sprawdzić i doszliśmy do samego końca ślepego korytarza, co mnie utwierdziło w przeświadczeniu, że na pewno jest tak jak mówi. Nie pozostało nam nic innego jak wrócić na 'prawdziwy' szlak. Po zawróceniu, skierowaliśmy się naprzeciwko ślepych grot, ale ten korytarz tez okazał się ślepy. Nie pozostało nam nic innego, jak wejść w ten wąski przesmyk. Przesmyk długo nie był wąski, ale niestety znów się sufit obniżył i już na czworakach, stawiając nogi na kamieniach, między kałużami szliśmy dosyć długo. Chciałam już jak najszybciej wyjść i wysforowałam się do przodu. Nagle przestałam słyszeć męża. Zaniepokoiło mnie to trochę i zaczęłam nawoływać: Andrzej! - nic, głośniej: Andrzej - nic. Zawołam jeszcze parę razy i znowu - nic. Myślę sobie: co mu się mogło stać? Zaczęłam wracać i usłyszałam sapanie i stukanie. Nawołuję znowu - nic, znowu głośniej. W końcu słyszę: światło mi wysiadło... (a miał ze sobą 2 latarki). No cóż, skierowałam swoją 'czołówkę' w jego stronę i mu świecę, żeby pokonał ostatnie metry do mnie i żebyśmy dalej szli bliżej siebie, to będzie coś widzieć. 














Zdjęcie zrobione po tym, kiedy Andrzejowi padło światło i go odnalazłam w ciemnościach.

Kiedy już myślałam, że nic gorszego nie może być w tej jaskini, oprócz wąskich i mokrych korytarzy moim oczom ukazały się czeluści (zapadnięcia) i droga w ich stronę... Patrzę po lewej stronie jest pionowa ściana z jakby 'półką' do przejścia, do której przymocowano łańcuchy, żeby się trzymać i iść wzdłuż czeluści. Bardzo skrupulatnie pokazałam mężowi, gdzie ma stawiać nogi i szliśmy wzdłuż ściany, kurczowo trzymając się łańcuchów. Nagle patrzę, że czeluść mam też przed sobą i muszę zrobić nad nią krok! Zrobiłam i idę dalej. Tego już za wiele: nie ma łańcuchów. Z rozpaczą mówię do męża: nie ma dalej łańcuchów! A mąż odpowiada: ale po prawej stronie nie ma już czeluści i jest przejście ze strzałką! O jak się ucieszyłam na widok strzałki! Potem jeszcze tylko trochę niskim korytarzem i wychodzi się! O jak fajnie - przeszliśmy Mylną!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnio

Niesamowite

Ale Bohmowi udało się znaleźć wyjaśnienie. Według niego cząstki elementarne oddziałują na dowolną odległość nie dlatego, że wymieniają mię...