piątek, 4 stycznia 2019

Karpacz zimą

W tym roku wybraliśmy się po raz pierwszy do Karpacza.
Myślałam, że tak jak kiedyś będziemy jechali z Wojtek do Wrocławia ok 8 godz.
Spotkała nas jednak miła niespodzianka, bo raptem zajęło nam to 4 godziny. Wszystko dzięki nowym autostradom i drogom szybkiego ruchu.

Spostrzeżenie kolejne: nie znam drugiego takiego miejsca, gdzie by tak wiało. To spostrzeżenie zostało poparte dowodem. Dowiedziałam się, że rejon Śnieżki jest najbardziej wietrznym miejscem w Polsce, bo zatrzymuje wiatry od południowego-zachodu.

Jeżdżąc na wyciągu Liczyrzepa obserwowałam chmury tańczące wokół Śnieżki. Chmury pędziły najpierw za górą, po to, żeby ją otoczyć i wrócić z drugiej strony. Niesamowite zjawisko.

Tak jak każdy przyzwoity turysta postanowiliśmy zdobyć szczyt Śnieżki. Niestety, o ile droga przez las na Wielką Kopę była bardzo przyjemna, to w momencie kiedy minęliśmy Dom Śląski i doszliśmy do szlaku z łańcuchami prowadzącymi na górę zrobiło się diametralnie inaczej.
Dom Śląski przed 'zdobywaniem Śnieżki'

Słyszałam ostrzeżenia, że podejście jest bardzo utrudnione, ale miałam nadzieję, że chodzi tylko o oblodzenie i że trzymając się łańcuchów zdołamy jakoś wejść. Tak się jednak nie stało. Śnieżka to polskie K2. Wejście, gdy wieje jakieś 40-50 km (częsta prędkość wiatru na Śnieżce), co stanowi 6 w skali Beauforta jest baaaaaaaaaaaardzo trudne i musieliśmy się poddać. Wiatr wiał nam prosto w twarz. Nie dość, że trzeba było iść w górę, że lód to jeszcze w miarę pokonywania kolejnych metrów okazywało się, że wiatr również przybierał na sile i poczułam się jak żagiel na wietrze oraz że za chwilę, mimo, ze kurczowo trzymałam się łańcucha, moje ciało zostanie porwane przez wiatr. Skuliłam się, przysiadłam. Przy mniejszej powierzchni ciała wiatr miał mniejsze szanse by mnie porwać. Spytałam przechodnia, który miał na nogach takie kolce, czy daleko. Okazało się, że jakieś 10 min. Już prawie widziałam szczyt Śnieżki, jednak poczułam, że te 10 min. to przy tym wietrze jest jak godzina, a moje ręce już mdlały. Zawróciliśmy nadal kurczowo trzymając się łańcuchów. Zaliczyliśmy po drodze parę upadków i do dzisiaj mam na udzie wielkiego siniaka.

Ku naszemu zdumieniu, mimo, że tego dnia było w miarę ciepło, to okazało się, że wiatr na Śnieżce nie tylko był silny, ale również bardzo wilgotny i mroźny, bo nasze spodnie, które były ze zwykłego materiału, po wejściu do ciepłego pomieszczenia Domu Śląskiego - były zupełnie mokre. Ponieważ mieliśmy jeszcze kawałek do przejścia w drugą stronę, zdecydowaliśmy się zjechać wyciągiem z Kopy, który jeszcze tego dnia jeździł (przeważnie jak wieje to go wyłączają). Zrozumiałam wtedy dlaczego nie wyratrakowana jest trasa z Wielkiej Kopy. Myślę, że z powodu częstych wiatrów i wyłączeń wyciągu pewnie się to nie opłaca, a szkoda, bo tak prawdę mówiąc, w Karpaczu nie ma gdzie jeździć na nartach, bo pozostałe wyciągi są krótkie i płaskie.

Zdrowie po tej przygodzie uratował nam Hotel Gołębiewski, gdzie w części z basenami są 3 sauny (eukaliptus, zioła alpejskie i kosodrzewina).
W oddali Hotel Gołębiewski widziany od strony restauracji "U Ducha Gór"
Może trudno w to uwierzyć, ale dopiero po drugiej saunie zrobiło mi się ciepło. W ogóle duży plus dla tego hotelu, gdyż basen jest naprawdę niedrogi (w porównaniu do Bani w Białce Tatrzańskiej), a wyposażony bardzo bogato, bo oprócz saun jest też parownik, grota solna, grota lodowa, basen do pływania, basen z falą, rożne bicze wodne i z 8 rodzajów jacuzzi z dodatkami rożnych soli mineralnych, czy płynów zapachowych. Korzystaliśmy z tych luksusów z przyjemnością.

Ze szlaków, którymi udało nam się przejść najbardziej podobał nam się szlak do Samotni drogą Bronka Czecha i dalej do Strzechy Akademickiej.
W oddali schronisko 'Samotnia"

Schronisko Strzecha Akademicka
Oba schroniska zasługują na odwiedziny. Dużo ciekawych informacji o budowie Śnieżki i spotykanych tu minerałach poznaliśmy w Domku Myśliwskim w drodze do Samotni. Pracowniczka KPN wytłumaczyła nam jak powstała Śnieżka, z czego jest zbudowana (hornfelsy - najtwardsze skały), o torfowiskach (skały są twarde, granitowe i woda nie wsiąka), o granicie strzegowskim i tym z Karpacza (ma różowe wstawki), jak powstały skałki Słoneczniki i Pielgrzymy.

Nic dziwnego, że następnego dnia ruszyliśmy oglądać Pielgrzymy i Słoneczniki. Do Pielgrzymów było jeszcze bardzo przyjemnie. Droga wiodła przez las, lub mokradła, na których pobudowano drewnianą kładkę - ścieżkę. Po minięciu Pielgrzymów musieliśmy iść szlakiem zimowym wytyczonym tyczkami i tu prawie, że 'powtórka z rozrywki'. Tym razem byliśmy przygotowani. Mieliśmy narciarskie, nieprzepuszczalne spodnie. Wiało strasznie, ale jakoś z boku, więc dawało radę iść. Poza tym szliśmy równią, prawie po płaskim. Kiedy doszliśmy do Słoneczników, a w zasadzie do słupa z kierunkowskazami, prawie ich nie zauważyłam, gdyż właśnie z tej strony wiało. Pod Słonecznikami stała grupka młodych ludzi chowająca się przed wiatrem, która wcześniej od nas przyszła w to miejsce idąc tym samym szlakiem co my. Jednak ich ślady dla nas były już niewidoczne, gdyż po chwili ginęły w nawiewanym śniegu.

Jeden z Pielgrzymów

Słoneczniki ledwo widoczne przez zamieć.
Chcieliśmy dalej zejść do Samotni, ale wiatr 'zrobił kółko' i po prostu po dojściu do rozwidlenia, zaczął nam wiać z kierunku, w którym znajdowała się Samotnia, a bez gogli o kominiarki na nos i twarz nie dało rady iść. Tym razem czułam, że wiatr sieka mnie mrozem w twarz i strasznie mną poniewiera.

Wybraliśmy inny kierunek: do Domu Śląskiego mając cały czas wiatr z boku, potem skręciliśmy do wyciągu na Kopę, ale bar okazał się się zamknięty, razem zresztą z wyciągiem, co bardzo nas rozczarowało, bo nie tyle co chcieliśmy zjechać w dół, co po prostu zwyczajnie się ogrzać i napić czegoś ciepłego. Przed wejściem do baru spotkaliśmy jeszcze 'rozbitków' z podejścia na Śnieżkę, której też nie zdobyli.

Zdjęłam plecak, bo miałam w nim jabłuszka - moje niezawodne akumulatory energii. Kiedy go jednak postawiłam na ziemi, okazało się, że zlodowaciał. Cały był pokryty lodem i przybrał kształt taki jak był na moich plecach. Później w domu po 2 godzinach, wydobyłam z niego jeszcze kawałki lodu.

Mimo ekstremalnych warunków panujących podczas drogi, tę wycieczkę uważam za udaną.

Na uwagę w Karpaczu zasługują również Krucze Skałki, koło których przejeżdżaliśmy codziennie udając się na swoje wycieczki po górach. Pod nimi leży mnóstwo takich białych kamyków, pewnie cytrynowców. Jeden duży okaz zabraliśmy ze sobą.
Stare szyby do kopalni przy Kruczych Skałkach



Warto posłuchać legend w domu Ducha Gór, odwiedzić kościół Wang i zobaczyć dom Morgensterna, który malował pocztówki okolicy i które były sprzedawana je na Śnieżce. Kiedyś działała tam poczta. Pocztówki 'malowanki' rozchodziły się jak świeże bułeczki. Niestety nie byłam w stanie stwierdzić, czy ta poczta jeszcze tam działa i czy nadal można kupić na Śnieżce pocztówki. Podejrzewam, że nie.

Kościół Wang


Stanowczo odradzam wizytę na lodowisku, które jest syntetyczne i w niczym nie przypomina prawdziwego lodowiska - szkoda czasu i pieniędzy.
Również szerokim łukiem omijać schronisko nad Łomniczką, gdyż pani, która je obsługuje każdemu turyście zwraca uwagę: a to, że śniegu nie omiotło się z butów, a to, że drzwi się nie domknęło i atmosfera robi się 'zważona'.

Generalnie Karpacz jest drogi. Parking całodniowy kosztuje 20 zł, prywatne są po 10 zł, z tym że każdy prywatny tyle kosztuje, a jak chce się zaparkować parę razy, to parę razy razy 10 zł nie wychodzi mniej. Noclegi - bardzo drogie. Ceny są tak wysokie chyba z uwagi na dużą ilość turystów z Niemiec.

Z restauracji polecam "U Petiego", ale trzeba zarezerwować stolik z wyprzedzeniem, bo mają 8 stolików i stawiają na jakość nie na ilość. Na pewno dobry jest befsztyk, panserotti i krem brulee.

Krem brulee


Odradzam Pierogarnię (choć są kolejki), bo ten placek węgierski co go zjadłam, długo mi zalegał w brzuchu, był za słony i trochę przypalony.
To tyle z Karpacza.
Deptak W Karpaczu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnio

Niesamowite

Ale Bohmowi udało się znaleźć wyjaśnienie. Według niego cząstki elementarne oddziałują na dowolną odległość nie dlatego, że wymieniają mię...